Samotni wśród ludzi
Mieszkam w stanach od prawie 8 lat. Nigdy od tego czasu nie byłem w Polsce. Dlaczego? Bo rząd amerykański nie gwarantował mi, że gdy wyjadę stad, to mi ponownie pozwoli wrócić. Zostawiłem żonę i dwoje dzieci w Polsce i wyjechałem 'za chlebem'. Też nie widziałem ich oczywiście od momentu wyjazdu. Moja córka w tym roku zdawała maturę. Jestem z niej dumny, tak samo jak z mojego chłopaka, który w tym roku dostał się na studia.
Z żoną utrzymuję telefoniczny kontakt (bo na jakikolwiek inny mnie nie stać :}. Mam chyba szczęście, bo nie wydaje mi się, że mnie zdradza. Na miejscu mam swoją zaufaną osobę, która od czasu do czasu przekazuje mi najnowsze wieści. Nie, nie kontroluję jej. Po prostu chcę wiedzieć co się dzieje w mojej tak zwanej rodzinie. Nawet jeśli żona miała coś 'na boku', nie byłbym chyba tym do końca załamany. Takie życie. Ale myślę, że mnie kocha tak samo jak ja ją, więc możemy sobie zaufać. Poza tym, nie jesteśmy już tacy młodzi by nie móc kontrolować swoich uczuć. Choć tak naprawdę uczucia nie powinny kierować człowiekiem.
Przyzwyczaiłem się już do takiego samotnego życia. Czasami czuję się samotny i myślę by 'wyrwać' jakąś dziewczynę. Nawet na święta lub w niektóre wolne dni widuję sią z jedną Polką, ale traktuję ją raczej jak swoją siostrę niż jako partnera lub kochankę (nie mamy ze sobą kontaktów seksualnych). Ona też jest w podobnej sytuacji, bo jej mąż jest w Polsce. Uciekła od niego, bo zbyt dużo pił i nie szanował jej. Jej dziewczynka została z ojcem i z jej matką. Teraz boi się ona wracać do Polski, bo kilku latach nie wie jak wszyscy by zareagowali. Jej mąż dalej do niej pisze i czasami ją straszy, bo jakimś cudem dowiedział się jej numeru telefonu i dzwoni po nocach. Ja na jej miejscu nie wracałbym jeszcze, choć wiem że bardzo tęskni za swoją córką. Albo poznałbym kogoś konkretnego i spróbował się związać na stałe tym bardziej, że nic jej nie brakuje: jest ładna i zgrabna, ma piękny uśmiech i mimo wszystko potrafi jeszcze żartować. Dlatego lubię do niej chodzić jak mnie zaprosi, nawet tylko w roli hydraulika lub majsterkowicza.
Co mnie utrzymuje, że nadal zachowuję optymizm? Myślę, że nadzieja. Wierzę w Boga i to dodaje mi sił na budzenie się następnego ranka. Moja wiara to naprawdę coś, co wiem że pomoże mi przetrwać. Poza tym, poznałem wielu ludzi z Polski. Ludzie w USA nie są tacy sami jak w samej Polsce. Są bardziej zadufani w sobie (chociaż może mi się tak tylko wydaje?). Nie są bardzo skorzy do pomocy, ale trudno się temu dziwić skoro nauczyło ich tego samo życie, gdzie wszystko robi się za pieniądze. Ostatnio śmiałem się z kolegą mówiąc, że nawet za zapytanie się o pozwolenie zaproszenia na randkę trzeba kobiecie zapłacić. Nic nie przychodzi za darmo i konsumpcjonizm zaciśnia swe kręgi. Wielokrotnie miałem dylemat czy zrobić coś czego sumienie mi nie pozwala i stracić na tym finansowo, czy też nie robić tego i mieć czyste sumienie? Wybierałem różnie, choć czułem że zawsze powinienem wybierać drogę zgodną z moimi wartościami. Nie zawsze się jednak tak da, bo świat nie jest doskonały.
Jak długo zamierzam pozostać w stanach bez mojej dziewczyny, bez randki i bez kobiecego ciepła? Myślę, że w tym roku otrzymam w końcu wizę i będę mógł odwiedzić swoich (już dalekich) najbliższych. Nie wiem jak to będzie ponownie się spotkać po tylu latach, jak przezwycięży się swoje kawalerskie nawyki, jak się dogadać z już dorosłymi dziećmi? Najbardziej się chyba tego obawiam. Ale mam nadzieję, że pokonam ten starch i przejdę przez to nowe doświadczenie jeszcze silniejszy. A tak naprawdę to wierzę, że już nie będe musiał tego drugi raz przechodzić. Postanowiłem albo sprowadzić moją rodzinę tutaj albo zostać w Polsce. Mam już dość bycia samotnym - przecież kiedyś tak nie było. Mam dość skazywania się na więzienie.