Mężczyzna też potrzebuje ten jeden łut szczęścia...
Mam prawie 32 lata i mieszkam w Stanach od 2001 roku. Los jest chyba dla mnie łaskawy, bo obecnie mam dobrą pracę, wykształcenie, a także - co chyba najważniejsze - kochającą żonę i bliską rodzinę. Jak wynika z mojej opisanej poniżej historii, dopiero na emigracji odnalazłem swoją "drugą połówkę" więc mogę stwierdzić, że cierpliwość i łut szczęścia są największą cnotą w budowaniu udanych relacji pomiędzy mężczyzną a kobietą.
W Polsce nie miałem wielu udanych związków. Co prawda, byłem lubiany a wręcz adorowany przez dziewczyny. Pomagała mi w tym niebagatelna uroda, nietuzinkowa inteligencja oraz umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji. Jednak ja byłem niejako poza tym wszystkim, bo nie lubiłem szpanu i obłudy więc kolekcjonowanie dziewczyn nie było dla mnie niczym nadzwyczajnym. Wolałem zajmować się swoimi sprawami, tzn... nauką (lubiałem się uczyć) oraz obcowaniem z naturą. Dla mnie ważniejsze było pracowanie nad czymś i poważne traktowanie tego co robię niż udawanie tylko po to by być w centrum uwagi.
Były tylko dwie, może trzy dziewczyny które mnie zafascynowały przed ukończeniem studiów inżynieryjnych. Każda z nich pochodziła z tak zwanego "dobrego domu" i poza urodą miała w sobię dużo kobiecości i inteligencji. W ostatniej z nich - Renacie - byłem tak bardzo zakochany, że powiedzenie sakramentalnego "Tak" nie byłoby dla mnie żadnym problemem. Jednak na szczęście (lub nieszczęście?), zdecydowała się ona wrócić do swojego byłego chłopaka, co na początku było dla nie wielkim zawodem. Jednak w miarę upływu czasu odnalazłem się, głównie dzięki wyjazdowi do USA na wizie studenckiej.
Wyjazd za ocean miał być dla mnie odskocznią od problemów i poznaniem czegoś nowego. Sam character programu - Student Work and Travel - odpowiadał mi najbardziej, bo wiedziałem, że nie będę miał zbyt wiele czasu nad rozwodzeniem się nad swoim losem. Przydzielono mnie do sprzątania dużego kompleksu hoteli w stanie Pennsylvania. Rzeczywiście, na nadmiar czasu nie mogłem narzekać skoro byłem zajęty od rana do wieczora. Tak naprawdę, była to dla mnie moja pierwsza poważna praca do której trzeba było stawiać się o 7 rano codziennie za wyjątkiem niedziel. Płaca była minimalna. Jednak nie narzekałem, bo byłem pośród innych studentów z Polski, Niemiec, i Anglii z którymi zdążyłem się zaprzyjaźnić.
Tam poznałem dziewczynę, która była punktem zwrotnym w moim życiu. Miała na imię Melanie i była rodowitą Amerykanką, choć jej rodzice pochodzili z Włoch. Poznaliśmy się na miesiąc przed datą zakończenia obozu. Mieszkała ona niedaleko kompleksu i pracowała na wakacje jako przedszkolanka. Choć już dokładnie nie pamiętam jak i kiedy się spotkaliśmy (codziennie spotykałem zbyt wiele nowych ludzi by móc wszystkich zapamiętać), wiem że było to dla mnie coś naturalnego i podświadomego. Już po paru dniach gościłem w jej domu na uroczystej kolacji wraz z jej rodziną. Myślę, że mnie polubili, choć tak naprawdę miałem wtedy jeszcze problemy z płynnym porozumiewaniem się w języku angielskim. Od tego momentu codziennie spotykaliśmy się po pracy i spędzaliśmy wiele godzin ze sobą. Melanie miała swój samochód i pokazała mi prawdziwe życie amerykańskiej rodziny (życie w kompleksie hotelowym nie oddawało tego w dużym stopniu).
Byłem nią zauroczony. Podziwiałem nie tylko jej urodę fizyczną, ale - chyba jeszcze bardziej - jej optymistyczne podejście do życia. Dodatkowo, byłem zafascynowany jej samodzielnością a także jej wiarą katolicką. Nieczęsto się bowiem zdarza, że rodzina amerykańska na poważnie traktuje swoją przynależność religijną. Tak jak poprzednim razem, znowu byłem gotowy na ślub. Niestety, na przeszkodzie stało zbyt wiele problemów: jej szkoła oddalona setki kilometrów od miejsca zamieszkania; moja praca (a raczej jej brak poza okresem wakacyjnym); mój status emigracyjny, który nie pozwalał mi legalnie pracować; a także sam fakt, że ja nie miałem tu żadnej rodziny. Byłem bardzo rozczarowany i załamany. Oto gdy los postawił przede mną fantastyczną dziewczynę, z którą byłem gotowy dzielić każdy moment mojego życia... wszystko musiało iść w zapomnienie. Nie chciałem robić krzywdy nie tylko sobie, ale też jej; nie wiedziałem bowiem czy i kiedy byłbym w stanie znaleźć dobrą pracę i utrzymać rodzinę. Pomimo kilkumiesięcznego pobytu, Ameryka nadal była dla mnie wielką niewiadomą.
W końcu moim nowym domem stał się Nowy Jork. Ci studenci, którzy postanowili "zostać" w Stanach (ja do nich należałem), wyjechali tam i niejako zabrali mnie ze sobą w nadziei, że w grupie zawsze raźniej. Rzeczywiście, mając znajomych było łatwiej. Szybko załapaliśmy się do pracy: trzech poszło na kontraktorkę, inni do restauracji, ja wraz z chłopakiem z Krakowa wylądowałem na sprzątaniu lotniska. Praca była ciężka i niewdzięczna, ale szybko się przyzwyczaiłem. Choć zarobek nie był najlepszy, było to i tak trzy razy więcej niż dostawałem jako student pracując w hotelach. Wreszcie mogłem pozwolić sobie na kilka fajnych "drobiazgów", co w jakiś tam sposób dawało motywację do dalszej pracy.
Niestety, samotność i wspomnienie Melanie coraz bardziej mi dokuczało. Postanowiłem zrobić coś, by być w kręgu innych dziewczyn, bowiem praca na lotnisku nie dawała mi takiej możliwości. Zapisałem się więc na wieczorny kurs języka angielskiego. Nie sądziłem, że będzie to "strzał w 10". Jak się okazało, nie tylko ja byłem w takiej trudnej sytuacji - bez prawdzywych przyjaciół, bez rodziny, bez pewnej przyszłości. Na kursie poznałem wielu ciekawych ludzi - nie tylko z Polski - którzy podobnie jak ja liczyli na łut szczęścia. Tak jak ja, wszyscy byli zaganiani, ale jednocześnie otwarci na nowe znajomości.
Dzięki temu poznałem Urszulę. Była ona skromną dziewczyną, na którą chyba nikt nie zwracał większej uwagi. Jednak od razu poczułem, że właśnie to mnie do niej przyciąga, bo było w niej coś, co mnie intrygowało. Kiedy tylko mogłem, pilnie się jej przyglądałem bo widziałem w niej nieoszlifowany diament. Ubierała się skormnie, ale estetycznie - jakby miała powiedzieć, że "nie szata, ale naturalne piękno, zdobi człowieka". Była szczupła; ja lubię szczupłe dziewczyny i muszę przyznać że oczyma wyobraźni wiele razy ją rozbierałem. Jednak nie robiłem sobie wielkiej nadziei, bo czułem że albo nie będzie ona mną zainteresowana, albo ma już kogoś "na stałe" (a ja nie chciałem znowu przechodzić zawodów z powodu byłych/obecnych związków). Na szczęście - myliłem się. Urszula nie miała chłopaka i wydawała się nie ignorować mnie.
Okazało się, że wspólny dojazd na zajęcia był dobrym pomysłem; dowiedziałem się, że będzie nam po drodze jechać do szkoły, więc zaproponowałem wspólne dojazdy. Choć osobiście nie byłem za bardzo dumny ze swojego samochodu (siedmioletnia Acura), ona nie zwracała na to uwagi; raz nawet powiedziała mi, że dla niej ważniejsza jest praktyczna użytkowość niż wygląd. Dzięki temu jeszcze bardziej zaczęło mi na niej zależeć i po 8 miesiącach znajomości oświadczyłem się jej. Ku mojej niewysłowionej radości Ula przyjęła moje zaręczyny.
Następny rok, którego punktem kulminacyjnym był nasz ślub, minął bardzo szybko. Jej rodzina mieszkająca również w Nowym Jorku bardzo nam pomogła nie tylko w przygotowaniach do ślubu i wesela, ale także w znalezieniu lepszej pracy. Byłem bardzo szczęśliwy; żałowałem tylko, że nie mogę podzielić się radością z moja rodziną, którą zostawiłem w Polsce.
Jak wynika z mojej osobistej historii, długo czekałem na swoją prawdziwą wybrankę. Jeśli miałbym komuś (nie tylko drugiemu mężczyźnie, ale także kobiecie) udzielić sensownej "sercowej porady" brzmiałaby ona następująco: Bądź zawsze czujny i przygotowany na nadarzające się okazje, ale nie próbuj na siłę podpowiadać losowi co jest dla Ciebie dobre a co złe, bo z perspektywy czasu i tak dojdziesz do wniosku, że... tak miało być.
Życzę powodzenia wszystkim samotnym-poszukującym swojego szczęścia w postaci drugiej osoby.